Roztocze, Zioła, Maj 2012 - Relacja
Cześć,
W zasadzie nie powinieneś tego czytać... a ja nie powinienem był tego napisać, ale w drodze wyjątku powiem Ci w zaufaniu. Niech to, co przeczytasz zostanie między nami – nie powtarzaj tego dalej. Jeśli wszyscy w około się dowiedzą, i pójdą w nasze ślady mogą dużo popsuć. A jest tam tak cudownie... Roztocze.
Długi weekend majowy 2012. W grupie 4 Land-Roverów ruszamy na południe. Słońce przypieka, jest prawie jak w lecie. Kolejne kilometry giną pod kołami auta a my zastanawiamy się jak to będzie a wiem, że będzie nietypowo. Podjąłem ryzyko zorganizowania imprezy którą podsumowałem tak: „Rodzinny, bezciśnieniowy wyjazd krajoznawczo-turystyczny, z elementami przeprawowymi czyli błoto maksimum do klamek ;-)”. Kompromis. To słowo klucz. Dzieciaki są wymagającymi uczestnikami, ich rodzice też. Jak to wszystko pogodzić? Spróbujemy.
Przystanek na obiad po drodze i od razu widać, że dzieciaki przypadają sobie do gustu, ale ciężko im dzielić się ukochanymi zabawkami. Knajpa pracuje na zwolnionych obrotach. Na jedzenie czekamy długo, ale przy okazji mamy czas pogadać i pomyśleć, co dalej. Decydujemy się zjechać z asfaltu w drugiej części dojazdu. Nie było lekko. Przeprawa okazała się dużym wyzwaniem i musieliśmy zawrócić. Trasa alternatywna też kończy się walką z koleinami. Boczne drogi na Roztoczu to nie zawsze lekkie szutry. P38 grzeje się i piszczy, ale walczy dzielnie, jak na land-rovera przystało.
W końcu docieramy na miejsce, później niż zakładaliśmy. Akurat przy bramie wpadamy na ekipę z Poznania – 680km dojazdu. Szacun. Gościniec pod Lasem to sympatyczne miejsce. Jest wiele opcji noclegu – pokoje, domki, namioty, auta. Do wyboru do koloru. Na miejscu mamy przewodnika – Mario zadeklarował chęć pomocy. Cieszymy się, że będziemy mieć kogoś, kto świetnie zna okolicę.
Rano zaczynamy od zameldowania się w Straży Granicznej (żeby nikt nie był zaskoczony naszą obecnością) i zwiedzania cerkwi w Radrużu. Pani Przewodnik opowiada nam, że jesteśmy na końcu świata i że do granicy w linni prostej mamy 400m a wrony już dawno zawróciły i tu nie dolatują. Cerkiew jest niesamowita. XVI w. Wikipedia mówi: „Należy do najstarszych i najlepiej zachowanych obiektów drewnianego budownictwa cerkiewnego w Polsce.” Miała szczęście, bo w latach 60-tych przeszła renowację i cały czas ktoś się o nią troszczył (niestety inne cerkwie w regionie nie miały często tyle szczęścia). Obowiązkowy punkt wyprawy na Roztocze Południowe.
Jedziemy dalej. Dzieje się dużo, stare dukty, pagórki, aleje wysadzane drzewami, punkty widokowe, koleiny zwalone drzewa. Po drodze mijamy pierwsze Roztoczańskie Krzyże, które będziemy spotykać w różnych dziwnych miejscach. Po walce z koleinami i błotem docieramy i spotkaniu na trasie z Mario docieramy na upragniony popas. Dzieciaki się bawią, dorośli odpoczywają i piją pyszną kawkę (Dzięki Chojny i Zoui). Jedziemy do Cerkwi Opieki NMP w Wólce Żmijowskiej. Parkujemy przy ulicy. Gospodyni z domu obok pyta nas, czy nie chcemy klucza, żeby zobaczyć wnętrze. Oczywiście klucz pożyczamy i wchodzimy do środka. Poświęcona w 1896r. Od 1947 roku stoi nieużywana. We wnętrzu resztki malowideł. Wrażenie niesamowite. Skrzypiące deski, zapach, specyficzne światło – wszystko tworzy niepowtarzalny klimat.
Dzieciaki głodne, idzie na burzę, my zmęczeni. Jedziemy do knajpy w Lubaczowie. Czas płynie powoli. Jedziemy po zakupy i zatankować. Do Horyńca wracamy przez pola. Dookoła burze. Żółte pola rzepaku kontrastują z granatowym niebem. Tumany kurzu za nami. Nagle droga obniża się i zagrzebujemy się w błocie. Akcja ratunkowa przedłuża nasz powrót, ale walczymy dzielnie. Trwa debata przez CB – jedziemy dalej asfaltem, czy wariant: ‘kto drogi skraca, ten nocą do domu wraca’. Wybieramy opcję pod górę w myśl starego powiedzenia off-road’owego – im gorzej tym lepiej. Niestety droga się kończy i musimy zawrócić. Do bazy docieramy późno, ale wszyscy mają ochotę na balet, robimy ognisko. Bartek szaleje. Dorzuca tyle do ognia, że oświetlamy Kraków. Kiełbasy się topią. Druga Fukushima. Jest wesoło :-)
Kolejny dzień, kolejne wyzwania przed nami. P38 zostaje w domu ze względu na piski i przegrzewanie się. Błoto, brody, walka z koleinami. Zderzak Faziego dostaje w kość, ale nie pęka ;-) Spotykamy na szlaku Pawła i Docieramy do Nowin Horynieckich. Pośród lasu znajduje się kapliczka Matki Bożej w środku, której znajduje się cudow ne źródełko. Urokliwe miejsce. Dzieciaki biegają wkoło. Postanawiamy zrobić sobie przerwę na popas i po dłuższym odpoczynku ruszamy dalej. Paweł atakuje głębokie koleiny i negatywnie weryfikuje reflektor o gałąź, która wypada niespodziewanie prosto na niego. Znowu trochę terenu. Docieramy do Cmentarza w Starym Bruśnie. Spotykamy się z ekipą Miętasa i jedziemy oglądać Bunkier należący do Linii Mołotowa. Goni nas burza, ale się nie poddajemy. Wracamy do domu i znowu impreza! Ekipa poznańska przygotowuje dla nas Pyry z Gzikiem – pycha! Czeka nas mocny wieczór z gitarą śpiewem i dużą ilością trunków do wypicia. Dobrze, że dzieciaki śpią w domu a my mamy niańki elektroniczne. Co byśmy bez nich zrobili...
Kolejny dzień imprezy. Rysiek znów zostaje w domu mimo prób reanimacji wraz z Doktorem Pawłem. Ruszamy na północ. Po przejechaniu może 500m przerwa na serwis. Koła w aucie Miętasa stukają niedokręcone. Zjeżdżamy w boczną drogę w kierunku Prusia. Kolein i błota pod dostatkiem. Kopiemy się i walczymy dzielnie. Dzieciaki bawią się razem a Paweł w swoim żywiole kręci się dookoła i wyciąga, jeśli ktoś sie zakopie. Docieramy do Cerkwi w Prusiu. Szukamy po wsi kogoś, kto ma klucze i mógłby nas wpuścić do środka. Z gospodarstwa naprzeciwko wychodzi do nas Dziadek, który opowiada trochę o historii. Przed wojną -120 mieszkańców, teraz 20. Po wojnie cerkiew zostaje przerobiona na Kościół Katolicki. Widać załatany ślad po pocisku, który w czasie wojny uszkodził budynek. Wchodzimy na dzwonnicę i lecimy dalej. Docieramy do Siedlisk. Źródełko i kapliczka na wodzie prezentują się wspaniale. Bardzo ciekawe miejsce. Pod wodą widać kopczyki, w których spod piachu wypływa woda. Magda i Paweł chlapią się i ganiają dookoła, słonko mocno dogrzewa. Ruszamy w kierunku Mostów Małych i bunkrów Linii Mołotowa. Przecinamy drogę do przejścia w Hrebennem. Kolejka aut jest imponująca. Zjeżdżamy w pole i docieramy do kępy krzaków, w której ukrywa się jeden z bunkrów. Śmietnik jest przeokropny dlatego odjeżdżamy kawałek i robimy przerwę na tradycyjny już popas z kawką (Dzięki Chojny!). Idzie burza, granatowe chmury nad horyzontem. Ruszamy drogą poprzez pole rzepaku, dalej w las. Dopada nas deszcz. Docieramy w okolice (tak nam się wydaje) ruin Klasztoru Bazylianów. Zwiad pieszy wraca bez sukcesu. Jesteśmy za daleko, pada deszcz, robi się późno. Wracamy. Po drodze przejeżdżamy przez Werchratę. Burza poszła na północ zostawiając mokre błoto i resztki granatowego nieba. Wjeżdżamy na górę w poszukiwaniu widoków i dobrych kadrów. Po deszczu robi się ciężej, na podjeździe auta tańczą i stają bokami. Jest przepięknie.
Docieramy do domu. Stuka mi coś w tylnym zawieszeniu. Okazuje się, że przedłużony tylny stabilizator weryfikuje się negatywnie. Rzucam się czym prędzej pod auto, żeby wyciąć chorą tkankę. W międzyczasie pod bramę podjeżdża 110 i disco. Okazuje się, że spotkanie jest zupełnie przypadkowe, ekipa szwenda się po okolicy i wpada na pomysł noclegu tam, gdzie my. Szybka wymiana poglądów i dyskusja na temat potrzeby używania stabilizatorów w disco. Po wczorajszej imprezie dziś mniej siły do balowania. Kończymy dość wcześnie.
Kolejny, przedostatni dzień wyjazdu. Dziś ekipa Chojny/Zoui postanawia wyskoczyć do Lwowa. Magda wraca do Warszawy w eskorcie Pawła popsutym Range’m. Reszta dalej w błoto. Kilka aut zostało w nocy potraktowanych kawałem – moje jest oklejone taśmą, w klamkach mam pastę do zębów, Paweł dorobił się trytytek na wycieraczkach.
Mijamy w przelocie kamieniołom w Bruśnie i pędzimy w kierunku przecudownej polany, z której roztacza się panorama na okoliczne pagórki. Robimy sesję foto. Kwiaty, zielona trawa, pagórki i dzieciaki. Tempo raczej powolne, kręcimy film, robimy zdjęcia, podziwiamy okolicę. Dalej szutrami docieramy do budynków, które były wybudowane (nigdy nie ukończone) na potrzeby lokalnego PGR’u. Straszą do dziś. Wchodzimy do środka i znajdujemy sterty starych skarpet/szmat kto wie czego. Szukamy uzasadnienia, jedna z teorii głosi, że szmaty były używane do uszczelniania okien, być może...
Kolejny przystanek to Cerkiew w Łówczy – niestety nie daliśmy rady wejść do środka, ale zwiedzamy ją dokładnie z zewnątrz. Na jednej ze ścian zadomowiły się ogromne mrówki, całe multum. Jedziemy do kolejnej cerkwi – Gorajec z XVIw!!! Tym razem jest to obiekt dobrze zachowany, zadbany. Pełni rolę kaplicy parafii z Cieszanowa. Robi duże wrażenie, bo w środku znajduje się odrestaurowany, dobrze zachowany ikonostas.
Jedziemy dalej do niezwykle urokliwego miejsca – Szumów. Jest to grupa wodnych progów (mikro-wodospadów) na rzece Tanwi. Mario w bród przechodzi na drugi brzeg, my mniej odważnie kładką. Robimy grupowe fotki i ruszamy w drogę. Ku uciesze wszystkich znajdujemy bród i przejeżdżamy przez rzekę. Naszym celem w drodze powrotnej są ruiny Klasztoru Bazylianów. Nie jesteśmy w stanie do niego dojechać, wybieramy się piechotą w stronę wzgórza, na którym kiedyś znajdowała się wieś, wysiedlona w 1947 roku w ramach akcji Wisła. Do dziś zachowały się tylko resztki piwnic klasztoru oraz stary cmentarz. Miejsce jest niezwykłe. W piwnicach stoją dwa kamienne posągi bez głów. Docieramy na miejsce po burzy i wygląda, jakby było ono zamieszkane głównie przez ślimaki, których wszędzie jest pełno. W drodze powrotnej czekają na nas niesamowite widoki. Po burzy na polach pojawiły się mgły. Słońce już zaszło, ale Księżyc w pełni już na niebie – wyjątkowy dzień w roku, kiedy jest on największy i najjaśniejszy, ponieważ znajduje się w perygeum – najbliżej Ziemi na swojej orbicie. Dodatkowo czeka nas mała przeprawa przez błoto – cudniej już być nie mogło! Wspaniała końcówka wyjazdu.
W niedzielę rano humory słabe, bo trzeba wracać już do domu. Ale to jeszcze nie koniec wyjazdu – czeka nas przejazd do Zamościa a później omijanie podwarszawskich korków po długim weekendzie. Jedziemy malowniczą trasą pomiędzy polami rzepaku do stolicy Roztocza. Obiad zjadamy w knajpce przy rynku z widokiem na Ratusz, który robi na nas ogromne wrażenie. Załoga poznańska decyduje się na śmiały krok i podąża z nami aż w okolice Puław. Czeka ich jeszcze długa przeprawa na zachód. Jak co dzień goni nas burza. Jedziemy bocznymi drogami i odcinkami szutru. Ekipa warszawska dociera do domów około 21:00. Weekend wykorzystany do końca. Już chcemy wracać na Roztocze...
Psst... pamiętaj, nie powtarzaj tego dalej...
Relacja na YT: http://youtu.be/b02y2PG90B0