Małolaty Zdobyły Karpaty
Zgodnie z zapowiedzią, w dniach 2-16 sierpnia bieżącego roku, wyruszyliśmy z Wysowej-Zdrój do Rumunii na spotkanie z długo wyczekiwaną przygodą. Nasz „team” ostatecznie składał się z dziewięciu załóg, czyli z trzynastki dzieci i dziewiętnastu dorosłych. Najmłodszy „Małolat” miał szesnaście miesięcy, najstarszy trzynaście lat. Mimo, że nie mieliśmy okazji wcześniej się spotkać, przez wiele miesięcy wspólnie pracowaliśmy na sukces tej wyprawy, dzięki czemu okazaliśmy się bardzo zgraną grupą.
Pierwszego sierpnia, w prawie pełnym gronie, spotkaliśmy się w Wysowej-Zdroju, urokliwej miejscowości położonej w Beskidzie Niskim. Do późnych godzin nocnych zjeżdżały się kolejne samochody. Perspektywa wczesnej pobudki i pokonania kilkuset kilometrów w ciągu najbliższych godzin, nie skłoniła nikogo do zrezygnowania z udziału w „wieczorku integracyjnym”. Następnego dnia rano (niekoniecznie wyspani, ale bardzo zadowoleni) wyruszyliśmy z Wysowej, aby leśną, nieutwardzaną dróżką, przekroczyć granicę ze Słowacją. Chcąc zaoszczędzić jak najwięcej czasu, pokonaliśmy Słowację i Węgry właściwie „na raz” - bez zbędnych postojów. Późnym wieczorem, bardzo, ale to bardzo zmęczeni dotarliśmy do granicy. Po ekspresowej odprawie, zakupieni winiet, rozpoczęliśmy poszukiwania pierwszego noclegu. Ostatecznie miał on miejsce w … polu kukurydzy. Pomiędzy uprawami, wykorzystując dodatkowe lampy, znaleźliśmy kawałek skoszonych roślin, który idealnie sprawdził się jako plac na namioty.
Następnego dnia wyruszyliśmy już przed siebie, do celu, jakim były Karpaty. Przygodę z nimi rozpoczęliśmy od regionu Maramuresz. Obszar ten to istny skansenem tradycji i folkloru. Wspaniałe cerkwie, monastery, zabudowania oraz gospodarstwa, niezwykłe, rzeźbione bramy domostw – a wszystko dopełnione urokiem gór i tradycyjnym sposobem życia mieszkańców. To chyba jedyne (a przynajmniej jedno z nielicznych) miejsc w UE, gdzie w taki sposób dba się o zachowanie własnej tożsamości kulturowej. Do dnia dzisiejszego, w dniu świąteczne ludzie zakładają tradycyjne stroje. Mężczyźni noszą małe kapelusze, kobiety (bez względu na wiek!) – chusty na głowie, bufiaste koszule i sięgające przed kolano (tak – przed kolano!) spódnice. Udało nam się również odwiedzić kilka „żelaznych” atrakcji turystycznych tego rejonu, jak „wesoły cmentarz” w Sapancie (jedyny taki cmentarz na skalę świata, gdzie na nagrobkach przedstawione są zajęcia, jakimi zajmowali się ich „lokatorzy”), Sygiet Marmaroski, Viseu de Sus z jego wąskotorową kolejką, czy Barsana i jej cerkiew wpisana na listę UNESCO. Zakosztowaliśmy również lokalnych, mocno off-roadowych ścieżek, głównie dzięki tubylcom, których wskazówki dotyczące drogi były co najmniej zaskakujące w praktyce. Na Maramuresz poświęciliśmy kilka intensywnych, pełnych wrażeń dni, a przygodę z nim zakończył nocleg w okolicy przełęczy Przysłop, która rozdziela Marmarosze od Gór Rodniańskich.
Dalej wyprawa ruszyła w stronę Transylwanii, a konkretnie do Sighișoary – pięknego, zabytkowego miasta, z cudowną starówką, w której świetnie zachował się średniowieczny gród. Niestety po drodze, jeden z samochodów – Freelander miał awarię. Zepsuła się pompa wspomagania, której ściągnięcie i wymiana pochłonęły 350 euro oraz dodatkowy dzień postoju. Na całe szczęście, dzięki temu Freelander został „reanimowany”, a pozostali uczestnicy mieli czas, aby spokojnie zwiedzić miasto i nadrobić spore zaległości w higienie (nocleg na campingu). Do tego wielką atrakcją dla dzieci był basen wliczony w cenę noclegu. Po naprawie udaliśmy się do serca Karpat, a zarazem najbardziej wyczekiwanego punktu podróży – gór Fogaraskich. Kolejnymi dwoma, głównymi celami były – znów atrakcjami z kategorii „must see” - dwie malowniczo położone i zarazem najbardziej znane drogi - Transalpina i Transfogaraska. I jedna i druga droga – pomimo asfaltowej nawierzchni dostarczają ogromnych emocji oraz niewątpliwie stanowią wyzwanie dla każdego kierowcy, Jednak pomimo trudów drogi, okolica , a także panoramy rewanżują wszystko. O ile w przypadku Transfogaraskiej mamy do czynienia z typowo wysokogórskimi widokami, tak na Transalpinie dominuje iście „księżycowy krajobraz”. Oprócz tego, udało nam się nakleić „wlepę” Landkliniki - „Nasi tu byli” na jednej ze skał mijanych przy pokonywaniu Transfogaraskiej. Niestety, przed wyjazdem na nią przydarzyła się kolejna awaria samochodu - tym razem w Land Roverze Discovery załogi z Grodziska – zepsuła się chłodnica. Aby ją zregenerować, koniecznym okazało się znalezienie spawacza aluminium, co w okolicy nie okazało się wcale łatwe. Na szczęście – dzięki solidarnej współpracy i pomocy, udało się go znaleźć. Nie obeszło się oczywiście bez dłuższego, 1-dniowego postoju, który pozwolił nam wreszcie odpocząć, a przy okazji jeszcze lepiej się poznać oraz zintegrować. W trakcie dojazdu na Transalpinę, nastąpiła trzecia (na szczęście ostatnia) awaria pojazdu. Tym razem był to znów nasz dzielny Freelander, który podczas jazdy po rzece, wjechał na spory głaz (kierowca go nie zauważył) i uszkodził wał napędowy. Po dwóch godzinach udało się zdemontować uszkodzony wał i na przednim napędzie, spokojnie dojechać do Polski. Do Alby Iulii dojechaliśmy w nocy. Nie lada problemem okazało se znalezienie jakiegokolwiek noclegu, a nawet „dzikiej miejscówki” - zmęczeni i zrozpaczeni zatrzymaliśmy się przy uliczce na przedmieściach. Z opresji uratował nas … policjant, który dogadał się ze swoją znajomą, zawożąc nas i pokazując miejsce do rozbicia się „na dziko”. Dzięki niemu, po kilkunastu godzinach jazdy wszyscy mogliśmy spokojnie i komfortowo się wyspać.
Kolejny dzień poświęciliśmy na zwiedzanie Alby Iuli – bardzo ładnego, sympatycznego miasta, gdzie magiczna wręcz, zabytkowa twierdza oraz starówka, rażąco kontrastują z obskurnymi, socrealistycznymi blokami. Zaskoczeniem okazała się zmiana warty w twierdzy, na którą udało nam się trafić. Następnym celem była pobliska Huendoara – słynąca z najlepiej zachowanego, średniowiecznego zamku. Fortyfikacja z zewnątrz rzeczywiście jest imponująca. Niestety w środku nie oferuje niczego ciekawego, choć ma ku temu ogromny potencjał.
W ten sposób rozstaliśmy się z górami, które – czym bliżej granicy – tym zaczynały ledwo majaczyć na horyzoncie. Powoli zmierzaliśmy już ku Oradei i ku przejściu granicznemu. Na szczęście te ostatnie kilometry pokonywaliśmy głównie bezdrożami, między malutkimi, uroczymi wioskami. Ostatnim punktem było jeszcze zwiedzanie Jaskini Niedźwiedziej w Chişcău. Pomimo kilkugodzinnego stania w kolejce, tłumu turystów, nikt nie został wpuszczony, ba – nawet nikt z obsługi nie raczył wyjść i poinformować oczekujących, czy kasa biletowa w ogóle będzie otwarta.
I w ten sposób wyprawa chyliła się ku końcowi. Rumunia pokazała swoje piękne, a także mniej urokliwe oblicza. Mieliśmy możliwość zakosztowania „legalnego off-roadu” - wiele dróg w górach jest trudno dostępnych. Dzieci miały nieprawdopodobną frajdę, ale i lekcję – wytrwałości, organizacji, dyscypliny, samodzielności i radzenia sobie w grupie. Niewątpliwie nabrały większej wrażliwości, a także potrafiły zintegrować się nawet z najmłodszymi smykami – wręcz czuły się za nie odpowiedzialne. Dla nas - „staruchów” - była to natomiast świetna przygoda, gdzie każdy lepiej poznał nie tylko własne dzieci, ale i umiejętności. Niewątpliwie cel został osiągnięty – z dzieciakami można, a wręcz trzeba podróżować – bez względu na to, czy rozwija się prawidłowo, czy ma zespół wad wrodzonych. A turystyka off-road to wielka frajda – i dla dużych i dla małych!
Niniejszym chcielibyśmy serdecznie podziękować wszystkim patronom medialnym oraz sponsorom za wsparcie akcji, ale i również każdej mniej, bądź bardziej anonimowej osobie, która pomogła nam w czasie wyprawy – mieszkańcom, którzy udzielali wskazówek, staruszce, która pozwoliła zaopatrzyć się w wodę z jej studni oraz poczęstowała orzechami, policjantowi, właścicielce campingu, która znalazła mechanika, a także wielu innym, których ciężko tu wymienić.
Wszyscy chcielibyśmy również pogratulować Ignasiowi – najdzielniejszemu z najdzielniejszych, który z wielką determinacją, siłą i z zapałem pokonywał wszystkie trudy oraz niedogodności wyprawy. Ignacy jest wzorem, nawet dla najtwardszych globtroterów. Przypominamy, że wskazówki, jak mu pomóc, znajdziecie na www.ignacowo.pl oraz na www.malolatyzdobywajakarpaty.pl
Galeria zdjęć: TUTAJ